WSTĘP
Wydaje się, że życie powinno być pasmem sukcesów i radości. Niektórzy wmawiają innymi i sobie, że unikanie bólu to jedyna droga do szczęścia. Zamykamy oczy na cierpienie, boimy się go, uciekamy, udajemy, że nas nie dotyczy. A ono, jak cień, podąża za nami. W końcu stajemy twarzą w twarz z własnym mrokiem. Odkrywamy miejsca, gdzie wszystko w nas pęka, gdzie skołatana dusza szuka schronienia i jej nie odkrywa. Właśnie dlatego powstała ta książka. A właściwie druga książka z cyklu „Psalmoterapia w praktyce”. Może pamiętacie „Lustro duszy”? Jeśli nie, nic nie szkodzi. Chociaż tamta książka jest doskonałym wprowadzeniem do terapeutycznego wymiaru psalmów, to nie jest konieczna, aby zacząć naszą wspólną podróż od tego właśnie tomu.
W całej serii pt. „Psalmoterapia w praktyce”, która będzie kontynuowana pochylamy się nad psalmami, ale nie jak nad suchym tekstem, analizą kontekstów lecz jak nad lustrem, w którym odbija się nasza dusza. Słuchamy, co mówią nam biblijni autorzy, zanurzamy się w ich emocje, lęki, radości, rozterki i cierpienie. Psalmy to nie tylko modlitwy, ale też zapis ludzkiej drogi w głąb siebie i relacji z Bogiem. Pokazują nam, że nie ma wstydu w bólu, w gniewie czy w rozpaczy. Wręcz przeciwnie, te trudne emocje są naturalną częścią życia i mogą stać się bramą do głębszego doświadczenia Boga.
Droga
W tej książce przejdziemy przez cztery biblijne sceny i cztery psalmy, które na nowo rozświetlą nam znane historie. To tak, jakbyśmy patrzyli na duszę psalmisty pod mikroskopem. Zobaczymy w niej nasze własne lęki, nasze porażki, ale też nadzieje. I co najważniejsze, nie skończy się tylko na teorii, nawet tej najbardziej pociągającej. Przygotowaliśmy dla Was jak w każdej książce z serii po trzy ćwiczenia na końcu każdego rozdziału, żeby przenieść tę wiedzę wprost do życia, do waszej codzienności. Bo po co nam mądrość, jeśli nie możemy jej użyć?
Tematy takie jak gniew, porażka, słabość, pokusy, a z drugiej strony łagodność, mądrość doświadczeń trudnych, męstwo i miłosierdzie, choć stare jak świat, są absolutnie uniwersalne. Przeżywał je Dawid, cierpiało wielu ludzi, których spotkacie na kartach tej książki, przeżywamy je my dzisiaj, w świecie, który goni, krzyczy i nie pozwala nam się zatrzymać. Wierzę, że to właśnie w tym epicentrum cierpienia jest miejsce na spotkanie intymne z samym sobą, drugim i Bogiem. Mam nadzieję, że ten kawałek życia, który dla Was napisałem, będzie początkiem czegoś inspirującego, początkiem drogi do uzdrowienia.
Droga przez psalmy jest jednocześnie drogą psalmoterapii uzdrowienia serca przez Słowo. Modląc się psalmami, otwieramy nasze wnętrze przed Bogiem tak, jak Dawid otwierał swoje: z całą szczerością bólu, grzechu, nadziei i uwielbienia. Dziś modlimy się nimi już nie tylko z perspektywy Starotestamentalnej, ale z Paschalnej prawdy, że Chrystus zwyciężył śmierć, grzech i ciemność. Dlatego psalmy, które rodziły się w sercu Dawida, w Chrystusie nabierają pełnego sensu i znaczenia. Stają się one dla nas drogą osobistego uzdrowienia, pokrzepienia i odnowienia ducha.
Gdzie szukać Boga?
Gdzie więc szukać Boga, jeśli nie w samym sercu człowieka? Tam, gdzie strach walczy z odwagą o każdy oddech. Gdzie miłość i zdrada potrafią zasiąść przy jednym stole. Gdzie kruche marzenia uparcie trzymają się życia, a pytanie „czy to wszystko ma sens?” wraca jak natrętna melodia. Ktoś kiedyś powiedział, że „człowiek jest mieszaniną światła i cienia”. Trudno o trafniejszy opis, ponieważ w każdym z nas jest świętość, która pragnie wzlecieć, i grzech, który potrafi wciągnąć w mrok. Pokora potrafi iść pod rękę z pychą, a wielkość człowieka może runąć od jednego szeptu zwątpienia. Jak pisał psalmista: „Głębia przyzywa głębię hukiem Twych potoków. Wszystkie Twe nurty i fale nade mną się przewalają” (Ps 42,8). To właśnie w tym miejscu, w samym środku tej wewnętrznej burzy, zaczyna się rozmowa z Bogiem.
I może właśnie dlatego psalmy są jak to lustro pokazują prawdę bez filtra, bez ustawiania światła, bez retuszu. Odbija się w nich cała ludzka złożoność, której nie da się zamknąć w definicjach ani psychologicznych, ani teologicznych. Dają nadzieję, że można wypowiedzieć wszystko, nawet to, co brzmi jak bunt przed Tym, który naprawdę słucha i zna nas lepiej, niż my sami siebie. „Pan jest blisko skruszonych w sercu i wybawia złamanych na duchu” (Ps 34,19). W tym „blisko” jest cała tajemnica ich uzdrawiającej mocy.
Terapeutyczny wymiar psalmów
Dziś wielu z nas szuka ukojenia w poradnikach, kursach i technikach. I nie ma w tym nic złego. Ale największe uzdrowienie przychodzi nie z metody, lecz z relacji. Psychologia potwierdza to od dawna: leczy więź nie procedura czy technika (Bowlby, 1988). Z psalmami jest podobnie. Ich siła nie tkwi w kunszcie metafor czy rytmach języka hebrajskiego ale w tym, że otwierają przestrzeń, w której można odłożyć maski, zdjąć z serca lęk, wstyd i żal i oddać je Komuś, kto nie odwróci wzroku. Temu, który nie milknie, nawet gdy my nie mamy już siły mówić.
Ten terapeutyczny wymiar psalmów widać najlepiej w codzienności. W świecie, który wymaga od nas, byśmy byli zawsze silni, sprawni, uśmiechnięci i gotowi na kolejne wyzwanie jakby słabość była czymś wstydliwym. A przecież każdy nosi w sobie historię, której nie da się streścić w książce ani pokazać na Instagramie. Psalmy pozwalają tę historię wypowiedzieć bez cenzury. Uczą modlitwy, która nie jest gładkim wierszykiem, ale czasem brutalnie szczerą walką o nadzieję. „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie” (Ps 130,1) kto z nas choć raz nie wypowiedział takich słów, choćby w myślach, choćby szeptem?
Arena życia
Codzienne życie, to tu rozstrzygają się sprawy naprawdę ważne. Nie na konferencjach, nie w wielkich deklaracjach, ale w ciszy porannej kawy, w samotnych powrotach autobusem, w kłótniach, w których próbujemy ratować miłość, zanim zamieni się w ciszę trudną do zniesienia. To właśnie w takich chwilach słowo Boże potrafi stać się lekarstwem nie jako pouczenie z wysokości ambony, ale jak ktoś, kto siada obok i słucha. I przypomina: Bóg nie boi się naszego lęku, zdrady ani cienia. Przeciwnie tam, gdzie jesteśmy najbardziej sobą, On jest najbliżej.
Psalmy uczą, że w bólu i chaosie nie trzeba mieć gotowych słów dla Boga. Czasem wystarczy po prostu usiąść w Jego obecności i nauczyć się słuchać. Jak przypomina historia Eliasza, Bóg nie zawsze przychodzi w wichrze czy ogniu, ale w „szmerze łagodnego powiewu” (1 Krl 19,12). Może to jest właśnie najprostsza i najtrudniejsza zarazem nadzieja dla współczesnego człowieka, że nie musimy wszystkiego rozumieć ani udawać silnych. Wystarczy, że odważymy się być prawdziwi i z tym, co odkrywamy w sercu uczyć się trwać przed Bogiem.
