W jednym miejscu książki, nad którą obecnie pracuję, pt. „Cyfrowa dusza”, piszę o tzw. „Mysiej utopii” – niekoniecznie optymistyczna wizji przyszłości – oto fragment:
Czy żyjemy w świecie skazanym na samozagładę? Eksperyment Johna B. Calhouna z lat 60. XX wieku, znany jako „Mysia Utopia”, może być bardziej aktualny, niż nam się wydaje. Calhoun stworzył dla myszy raj: nieograniczony dostęp do pożywienia, brak drapieżników, pełne bezpieczeństwo. Początkowo populacja rosła lawinowo. Ale potem coś się wydarzyło. Myszy zaczęły unikać kontaktów społecznych, zaniedbywały młode, a niektóre zamykały się w sobie, spędzając całe dnie na pielęgnacji futra. Powstała klasa „pięknych outsiderów” – bez agresji, bez chęci rozmnażania, bez celu. W końcu kolonia wymarła – mimo idealnych warunków. Brzmi znajomo? Spójrzmy na współczesny świat. Nieograniczony dostęp do dóbr, bezpieczeństwo, cyfrowe rozrywki – wszystko, czego potrzeba do życia. A jednak depresja, alienacja i kryzys tożsamości stają się plagą XXI wieku. Czyżbyśmy nieświadomie podążali śladami myszy Calhouna? Nasze umysły karmią się bodźcami. TikTok, Instagram, Netflix – szybkie nagrody, natychmiastowa gratyfikacja. Wygodne życie nie wymaga walki, ryzyka ani wysiłku. I tak jak myszy, zaczynamy zapominać, co to znaczy naprawdę żyć.
[…]
Z perspektywy teologicznej, „Mysia Utopia” to nie tylko eksperyment naukowy. To metafora duchowego kryzysu współczesnego człowieka. W świecie, który oferuje nam wszystko – od materialnego dostatku po cyfrowe rozrywki – tracimy coś fundamentalnego: poczucie sensu i odniesienia do Boga. Religie od wieków mówią o potrzebie ascezy, umiaru, walki z pokusami. Ale dziś te słowa brzmią jak archaizm. Kto potrzebuje umiaru, gdy wszystko jest na wyciągnięcie ręki? Kto potrzebuje walki, gdy życie można przeżyć w wygodnym fotelu, z pilotem w dłoni? A jednak, właśnie w tym nadmiarze kryje się największe niebezpieczeństwo. W świecie, który oferuje nam wszystko oprócz Boga, nasze serca pozostają niespokojne.
W świecie, który z roku na rok pędzi szybciej, gdzie algorytmy lepiej znają nasze przyzwyczajenia niż my sami, coraz częściej gubimy to, co najważniejsze — ciszę. Tę prawdziwą, głęboką, nie tylko tę z wyciszonych powiadomień czy funkcji „focus” w telefonie. Ciszę, która nie służy produktywności, ale spotkaniu z samym sobą. Coraz trudniej dziś mówić o duchowości, nie ryzykując, że zostanie się wrzuconym do worka z coachingiem, modą na mindfulness czy instagramowymi poradami od samozwańczych guru. Duchowość stała się towarem – przystępnym, ładnie opakowanym, z darmowym okresem próbnym i zniżką na pierwszą sesję. A przecież chodzi o coś zupełnie innego. Nie o aplikacje, które przypominają, że pora na „wdzięczność”. Nie o hashtagi pod zdjęciem z kadzidłem. Prawdziwa duchowość boli. Wymaga ciszy, odwagi i czasu. Nie daje natychmiastowych efektów, nie gwarantuje sukcesu ani lajków. To proces, w którym więcej się traci niż zyskuje – przynajmniej na początku. Ale właśnie w tym tkwi jej siła. „Życie duchowe nie jest jakimś luksusem, jest koniecznością. Nie chodzi o to, by być bardziej 'dobrym człowiekiem’, ale by w ogóle być człowiekiem” (myśl przypisywana Thomasowi Mertonowi). Calhoun pisał: „Po osiągnięciu stanu utopii społecznej, rozpad zaczął się od wewnątrz. Zachowania przestały mieć sens. Role społeczne się rozpadły. Przemoc, apatia i izolacja wzięły górę” [Calhoun, J. B. (1962). Population Density and Social Pathology, Scientific American, 206(2), 139–148]. Czy naprawdę tak bardzo się różnimy?
Powrót do duchowości nie jest dziś kaprysem. To konieczność. Ale nie chodzi o to, żeby uciekać do klasztoru. Raczej o odważne zmierzenie się z pytaniem: „Kim jestem, kiedy nikt nie patrzy?”. Modlitwa, jeśli ma mieć sens, musi wykraczać poza formułki. Musi być krzykiem duszy albo cichym westchnieniem, które przerywa codzienny szum. Refleksja to nie skrolowanie w poszukiwaniu cytatów motywacyjnych. To bycie niewygodnie samemu ze sobą. Prawdziwie samemu. „Mysia Utopia” nie jest tylko naukową ciekawostką. Jest ostrzeżeniem. Jeżeli nie znajdziemy czegoś, co nada naszemu życiu sens – czegoś głębszego niż technologia i wygoda – skończymy tak samo. Nie z braku zasobów. Z braku sensu. Jesteśmy ludźmi, nie myszami. Mamy wybór.
